Hermiona
usiadła na ławce czekając na przyjaciół. Rozejrzała się po peronie. Mimowolnie
się uśmiechnęła. Pamiętała swój pierwszy rok, ale ona wtedy była tu sama. Jej
rodzice nie mogli przejść przez
barierkę. W pierwszych minutach magicznego życia była samotna. Nie to co
dzisiejsi pierwszoroczni. Uśmiechała się na widok jedenastoletnich dziewczynek,
które nie powstrzymywały łez, a chłopcy wprost przeciwnie. Grali dżentelmenów.
Przypomniała sobie o Harrym i Ronie. Ich też poznała w pierwszy dzień, chociaż
nie zaprzyjaźnili się od razu. Wolała nie myśleć jakby wyglądało życie bez
nich. Kochała ich jak braci.
Westchnęła
spoglądając na zegarek. Do odjazdu pociągu jeszcze blisko pół godziny. Harry z
rodziną Weasleyów pewnie przyjdzie pięć minut przed odjazdem. Nigdy nie byli
zorganizowani. Ubolewała nad tym. Sięgnęła do torby i wyciągnęła książkę.
Pogładziła z czułością starą okładkę i otworzyła na ostatniej stronie, na której
skończyła czytać. Jeszcze nie doszła do rozdziału piątego. Nie przeszła nawet
rozdziału drugiego. Nie potrafiła wykonać konkretnego polecenia. Pomimo
wskazówek Malfoya. Do dzisiaj zadawała sobie pytanie: Jaki miał w tym cel?
Poczuła
jak ktoś na nią patrzy. Podniosła wzrok i spojrzała przed siebie. Naprzeciwko
niej stał ślizgon i obserwował ją. Wzdrygnęła się. Miał na sobie czarny
garnitur i wyglądał… o kilka lat starzej. Wydoroślał przez te wakacje. Była
ciekawa jakie wydarzenie miało na to wpływ. Nim zdążyła jakkolwiek zareagować
na jego widok, on odwrócił wzrok i ruszył za Blaisem Zabini oraz Pansy
Parkinson w stronę ostatniego wagonu. Westchnęła. Ten chłopak był jedną wielką
tajemnicę.
Usłyszała
znajome głosy. Odwróciła się w stronę przejścia. Pani Weasley od razu ją
zauważyła i zaczęła biec w jej kierunku. Brunetka schowała książkę do torby i
wstała.
-
Hermiona! Kochanie, tak tęskniliśmy za Tobą – uwielbiała jej słuchać. Molly
Weasley traktowała ją jak własną córkę, a wcale nie musiała. Dziękowała jej za
to. Miała dwie rodziny. Czuła się kochana. – Czemu nie przyjechałaś do nas na
koniec wakacji?
-
Wyjechałam z rodzicami. Chciałam z nimi spędzić ostatnie dni przed wyjazdem do
szkoły – odpowiedziała z szerokim uśmiechem pozwalając się przytulić.
- To
nic. Zapakowałam Ci kawałek domowego ciasta na drogę. Harry je zabrał. Nie
zapomnij zjeść. Trochę zmizerniałaś…
-
Cześć, Hermiono – obok niej pojawił się Harry ratując ją z opresji. Przytulił
ją do siebie. – To może pójdziemy zająć wolny przedział. Twój? – wskazał na
kufer obok ławki. Wziął go kiedy kiwnęła głową. Uśmiechnęła się jeszcze raz w
stronę pana i pana Weasley nim ruszyła za przyjaciółmi biorąc z ławki klatkę z
Krzywołapem.
Znaleźli
wolny przedział w przedostatnim wagonie. Usiadła na miejscu i w tym samym
momencie usłyszeli gwizdek oznajmujący odjazd pociągu. Równo jedenasta.
-
Musimy porozmawiać o tym co widzieliśmy – zaczął Harry siadając na swoim
miejscu kiedy skończyli machać rodzicom Rona. – On jest śmierciożercą.
-
Harry…
- Sama
widziałaś, Hermiono…
- Sama
nie wiem co widziałam, Harry. Nie wiadomo po co tam poszedł z matką. To jego
rodzinne sprawy – odezwała się. Sama nie wiedziała czemu stanęła po stronie
Malfoya. Może chciała uwierzyć w jego niewinność? Może chciała wierzyć, że
poszedł tam obejrzeć nowy mebel do sypialni? Chociaż… nawet on nie miał takiego
złego gustu. Kto by wybrał taką szafę? Prędzej by oskarżyła o to Rona bądź
Harrego, a nie Malfoya, który byłby kompletnym idiotą, gdyby chciał tam trzymać
swoje garnitury.
- Czy
tylko ja uważam, że to było tajne spotkanie Śmierciożerców? Malfoy dostał
zadanie, a my musimy się dowiedzieć jakie to zadanie nim będzie za późno.
Hermiona
wymieniła zaniepokojone spojrzenie z Ronem. Bała się o przyjaciela. Bała się, że
popadnie w obłęd i będzie śledził ślizgona. Harry był uparty.
- My? –
zapytał zszokowany Ron.
-
Nieważne, pójdę się przejść – odezwał się po krótkiej chwili i wyszedł, przed
wyjściem zabierając coś z górnej półki.
- Co
czytasz? – zapytał Ron kiedy wyciągnęła ponownie książkę z torby i otworzyła na
miejscu, na którym skończyła.
- Uczę
się magii niewerbalnej i bezróżdżkowej. Bardzo ciekawa dziedzina magii. Szkoda,
że jej nas nie uczą. Mogłaby nam się przydać w codziennym życiu. W walce…
-
Ahaaaa – i po tym dziewczyna zrozumiała, że przyjaciel miał w głębokim
poważaniu to czego mógł się nauczyć. Westchnęła i wzięła się za czytanie. Po
przyjeździe do szkoły będzie musiała odwiedzić bibliotekę.
***
Siedziała
zmartwiona przy stole obserwując jak Ron kończy jeść deser z miski. Nie mogła
go zrozumieć. Jak potrafił nie martwić się o swojego przyjaciela? Chciała na
niego czekać na peronie, ale dała się przekonać Ronowi, że pewnie już jest w
szkole i czeka na nich. Jaka ona była głupia! Czemu go posłuchała.
-
Spoko, za chwilę tu będzie – mówił z pełną buzią.
Hermiona
nie wytrzymała. Złapała mocniej książkę w dłonie i zaczęła bić przyjaciela po
ramieniu.
- Jak
możesz spokojnie jeść! – wyrzuciła z wyrzutem. – Twój przyjaciel zniknął… -
dodała zmartwiona.
- Weź
się odwróć lepiej.
Hermiona
tak zrobiła. Zobaczyła Harrego, który właśnie szedł wzdłuż ich stołu razem z
Luną. Miał krew na twarzy. Tym razem to była jego krew.... Cała złość minęła. Pojawiła
się troska o zdrowie przyjaciela.
- Gdzie
ty byłeś… i co z Twoją twarzą?
-
Później. Co mówili?
Hermiona
nie słuchała o czym rozmawiali. Spojrzała w kierunku stołu Slytherinu. Szybko
odszukała platynowe włosy. On też przyszedł spóźniony do Wielkiej Sali. Nie tak
dużo jak Harry, ale… kilka minut spóźnienia miał. Obserwowała go. Nie rozmawiał
jak reszta uczniów ze swoimi sąsiadami. Siedział przy stole opierając głowę o
rękę. Patrzył przed siebie. Odciął się od wydarzeń wokół niego. Hermionę
zastanowiło to gdzie zniknął tzw. Książe Slytherinu. Zawsze to on był
najgłośniejszy przy swoim stole, a dzisiaj… go nie było. Gdzie on teraz był?
Nie
zauważyła kiedy przekręcił głowę tak, że patrzył wprost na nią. A ona na niego.
Zauważyła to dopiero czując jak jego szare oczy chcą wypalić ją na wylot. Co
się ze mną dzieje? Patrzę na Malfoya… A on patrzył na nią z nieodgadnionym
wzrokiem.
-
Hermiono, czemu nie jesz?
- Muszę
do biblioteki… - dopiero, gdy usłyszała głośny śmiech przyjaciół zauważyła, że
powiedziała to na głos zamiast w swojej głowie.
***
Czuł na
sobie jej wzrok. W dłoni nadal trzymała książkę, której jej dał. Domyśliła się
od kogo był ten ,,prezent”? Może… przecież przez niektórych ludzi była uważana
za najmądrzejszą czarownicę tego stulecia… Ciekawe. Lekko jego kąciki ust
się podniosły kiedy widział jak mocno zaciska palce na okładce. Czy ona z
nią spała? Pomyślał z drwiną.
Kto
wie, gdyby nie była przyjaciółką Bliznowatego, rudzielca… i nie była szlamą.
Może… mógłby się z nią zaprzyjaźnić. Oboje mieli dość dużą wiedzę na temat
różnych dziedzin. Może z jej pomocą wykonałby to zadanie?
Mimowolnie
spojrzał na swój rękaw, pod którym widniał Mroczny Znak. ,,Nagroda” za to, że
ojciec zawalił sprawę i trafił do Azkabanu. On miał za zadanie odkupić winy.
Wiedział, że gdy mu się nie uda… to straci matkę. Był z nią związany, choć tego
nie okazywali. Ojcem się nie przejmował. Nigdy nie okazywał mu takiej miłości jak
matka. Chociaż w sumie… nie chciałby, żeby ojciec umarł w samotności. Ale był
śmierciożercą, taki los spotykał zwolenników Czarnego Pana. Westchnął. Jego
też. Pocieszał się faktem, że matka była bezpieczna, bo nie posiadała Mrocznego
Znaku. To był jedyny plus tego wszystkiego… matka nigdy nie skończy w
Azkabanie. Miał taką nadzieję.
-
Draco… - Pansy zaniepokojona szturchnęła go w ramię. Nie reagował na jej słowa
przez całą ucztę. Zaczęła się martwić stanem przyjaciela. Odkąd spotkali go na
peronie był inny. Przeczuwała, że mogło to się wiązać z zadaniem od Czarnego
Pana, które było tajemnicą. Z Blaisem zaczęła się zastanawiać nad tym czy nie
złożył Wieczystej Przysięgi, że nikomu nie wyda celu misji.
-
Czego, Parkinson? – odpowiedział tym swoim naturalnym, zimnym, lekko drwiącym
tonem.
-
Musimy odprowadzić pierwszoroczniaków do Pokoju Wspólnego – mówiła
przypominając mu jednocześnie o obowiązkach prefekta.
- Sama
to zrób – warknął wstając z miejsca i kierując się w stronę wyjścia wraz z
innymi uczniami wyższych roczników. Nie poszedł wprost do swojego dormitorium.
Poszedł schodami na pierwsze piętro kierując się w stronę opuszczonej łazienki.
Wiedział, że nikt nie pomyśli, żeby go tam szukać.
Wpadł
do opuszczonej łazienki zamykając za sobą drzwi nie domyślając się tego, że
ktoś go odprowadził wzrokiem. Oparł się o krawędź umywalki i łzy zaczęły
spływać po policzkach.
- Nie
dam rady… Nie dam rady – zaczął szeptać w kółko ochlapując sobie twarz zimną
dłonią. Rodzina była na jego głowie. Był teraz za nią odpowiedzialny, a nie
miał pojęcia jak ich uratować, bo już teraz był pewny tego, że nie zdoła
wykonać zadania.
- W
czym nie dasz rady? – usłyszał za sobą kobiecy głos.
Komentarze
Prześlij komentarz