Ten rozdział chyba jest najdłuższy z dotychczas opublikowanych. Wolicie krótsze czy dłuższe?
Ismena musiała spędzić w punkcie szpitalnym jeszcze kilka dni, ale ku jej uldze ramię i dłoń wyglądały już lepiej niż wczoraj. Pielęgniarka bardzo dziwnie się zachowywała. Starała się robić dobrą minę do złej gry, ale nie za bardzo jej się udawało. Dziewczyna udawała, że nic nie wie wiedząc, że gdyby o tym wspomniała pielęgniarka zeszłaby na zawał, a to ona tu potrzebuje pomocy. Uśmiechnęła się do niej, odwzajemniła uśmiech, ale szybko wyszła. Westchnęła.
- Ty nasza mała niezdaro! – usłyszała radosny głos Evy. Chwilę później zauważyła ją rozpromienioną, a za nią szli chłopacy z mniejszym entuzjazmem. Blondynka podeszła do łóżka ,,chorej” i pocałowała ją w policzek na powitanie.
- O co Ci chodzi? – dobry nastrój udzielił się również Ismenie, ale do końca nie wiedziała dlaczego. Miała nadzieję, że za chwilę jednak się dowie.
- Pielęgniarka nam o wszystkim powiedziała – odezwał się śmiertelnie poważnym tonem Erik.
- Naprawdę? – Ismena momentalnie przestała się uśmiechać. Było jej smutno, że pielęgniarka nie dotrzymała obietnicy, ale z drugiej strony rozumiała ją. Nie miała silnego charakteru. Bała się komuś przeciwstawić.
- Nadal nie możemy zrozumieć jakim cudem tylko tutaj nie było światła – Eva kontynuowała dalej nadal rozpromieniona. Nie wiedziała czemu jej tak śmieszno.
- Nie chciałam wam tego mówić, ale jeśli już…. Chwila, co ty powiedziałaś? Jakie światło? – pacjentka nie ukrywała swojego zaskoczenia. Spojrzała z oczekiwaniem na Erika, że to on jej łaskawie o wszystkim powie, ale nim zdążył otworzyć usta już Eva mówiła dalej.
- Podobno w nocy nie było światła, więc pielęgniarka zajrzała do Ciebie ze świecą. Ty się przestraszyłaś i coś tam się wydarzyło, nie wiem, nie słuchałam za bardzo. I teraz masz takie poparzenia. Za trzy dni powinny minąć.
Ismena miała ochotę dopytać się bardziej, ale była zbyt zdziwiona zachowaniem pielęgniarki. Wpadła na banalny pomysł, ale jak widać przyjaciele w to uwierzyli i bardzo się z tego powodu cieszyła. Podziękowała jej w duchu zamykając oczy. Uśmiechnęła się delikatnie.
***
Trzy dni minęły jej szybciej niż się tego mogła spodziewać. Następnego dnia pielęgniarka się już lepiej w jej stosunku zachowała. Tak jakby spokojniej. Trevor ani razu do niej nie zajrzał. Rozumiała, że ją nienawidzi, ale miała cichą nadzieję, że jednak sprawdzi jak się czuje. W końcu to dzięki niemu teraz żyła. Jednak gdy się dłużej nad tym zastanawiała zrozumiała jak banalne było jej myślenie. Przecież to Trevor! On się nikim nie interesuje, pomijając oczywiście swoją osobę. Westchnęła na samą myśl o nim. Co te wszystkie dziewczyny w nim widziały? Gdyby Trevor skinął tylko palcem, każda wskoczyłaby mu do łóżka i nawet nie przejmowałyby się tym, że on nie zamierza zapamiętywać ich imion. Od swoich koleżanek z rocznika dowiedziała się, że dostają orgazmu kiedy się w ich kierunku uśmiechnie. Nawet jeśli się okazuje, że to nie do nich. Ismena pamiętała, że musiała w tamtym momencie wybiec z salonu ze względu na odruch wymiotny.
- Co masz taką minę, jakbyś właśnie zjadła cytrynę? – usłyszała obok siebie głos rozpromienionej przyjaciółki. Odwróciła się w jej kierunku. Eva stała przed jej łóżkiem i obserwowała bezczelnie jak Ismena szykuje się do wyjścia na spotkanie z ludźmi.
Ismena uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała.
- Instruktor nawet słowem o tobie nie wspomniał. Może się o ciebie martwi? – Ismenę ani trochę nie zdziwiło to, że wspomniała tylko o nim. Była nim zauroczona od pierwszej klasy. Inni nauczyciele dla niej nie istnieli.
- Albo jest wściekły, że śmiałam opuścić jego lekcje. Aż się boję iść w piątek do niego – uśmiechnęła się lekko. Eva nie poprawiła jej humoru. Szybko jej uśmiech zniknął kiedy przypomniała sobie poprzednią lekcję i jej walkę wręcz z Trevorem. Znowu w jej głowie zawitał ten blondyn. Musiała z nim porozmawiać, ale nie wiedziała jak zacząć rozmowę i czy w ogóle się zgodzi. Nie znała go… Wiedziała tylko, że ją nienawidzi. Nie wiedziała jednak za co.
Godzinę później Ismena już siedziała przy stoliku i jadła śniadanie. Była dzisiaj środa. Cieszyła się, że nie wypuścili jej wczoraj. Musiałaby iść na lekcje z Powem. Na samą myśl ją zemdliło. Nie była głodna, ale na sam widok Erika postanowiła zjeść chociaż jedną kanapkę. Nie chciała, żeby doszło do kłótni.
Nie zdążyła nawet zwrócić uwagi, a już musiała iść na lekcje. Dziesięć minut jej zostało do matematyki, więc powoli poszła w kierunku schodów. Była na drugim piętrze, szła bocznym korytarzem na skróty. Przystanęła kiedy zobaczyła oczekiwanego blondyna, który, o dziwo, przebywał sam. Nigdy go jeszcze samego nie widziała. Doznała niemałego szoku.
Zaczęła szybko analizować czy iść do niego czy nie iść. Jakby zareagował na jej podziękowania? Może by ją wyśmiał? A może jeszcze pobiegł by o wszystkim powiadomić dyrektorkę? Może namawiał pielęgniarkę, żeby nie doniosła, bo to on chciał być tym, który odkrył zagrożenie w dziewczynie?
- Tymon! – nie planowała do niego powiedzieć po imieniu, ale nim zdążyła się nad tym zastanowić imię chłopaka samo napłynęło jej na język, a w dodatku podniosła na niego głos. Mogła już pomarzyć o spokojnej rozmowie z trzecioklasistą. Jak nie zabije jej wzrokiem to będzie zawsze jakiś sukces.
Chłopak zatrzymał się i odwrócił się w kierunku skąd usłyszał swoje imię. Zdziwił się na fakt, że był to kobiecy głos. Tylko koledzy do niego mówili po imieniu, ale i nie zawsze. Podniósł zdziwiony brwi kiedy zauważył idącą w jego stronę Laviette. Czego ta dziewczyna od niego znowu chciała? Nie wystarczyło jej, że pomógł? Chciała jeszcze zepsuć jego reputację?
- Jakim prawem mówisz do mnie po imieniu?
Ismena miała ochotę powiedzieć coś obraźliwego i odejść, ale te słowa nie mogły przejść jej przez gardło. Nie po tym co dla niej zrobił. Mógł oczywiście nic nie mówić pielęgniarce i leżałaby martwa. Może nawet dzisiaj odbyłby się jej pogrzeb. Ciekawe czy by powiedzieli prawdę czy skłamali? Może jakiś wypadek? Każdy wiedział, że panna Laviette była niezdarą.
- Dziękuję – powiedziała nim zdążyła się ugryźć w język. Tymon przez chwilę ją obserwował, aż w końcu uśmiechnął się ironicznie. Ismenę denerwowało powoli jego zachowanie, ale czekała cierpliwie jak się odezwie.
- Uratowałem Ci życie. Zgadzam się. Powinnaś mi podziękować. Z tym również się zgadzam. Ale nie mogę jednak zrozumieć jakim prawem nazwałeś mnie po imieniu – mówił blondyn bardzo powoli jakby miał do czynienia z niepełnosprawną umysłowo osobą. Ismena tak się nawet teraz czuła.
- Sama nie wiem – odpowiedziała cicho zgodnie z prawdą. Tymon utkwił w niej swoje przenikliwe, błękitne oczy. Po krótkiej chwili parsknął śmiechem. Musiała przyznać, że miał cudowny śmiech. Taki radosny i… piękny. Stop! Potrząsnęła lekko głową chcąc wyrzucić te myśli ze swojej głowy. Co z tego, że miał piękny śmiech, jak sam był potworem?
- Ty chyba nie myślisz, że po tym wszystkim się zaprzyjaźnimy? – zapytał kiedy opanował się po dość niespodziewanym wybuchu śmiechu. Samo go zdziwiło jego zachowanie. Wydawało mu się niedorzeczne, że on i ta Laviette mogli się zaprzyjaźnić.
- Co?! Nie! Nigdy – zaprzeczyła szybko dziewczyna. Nigdy nie myślała, że ona i on mogli zostać przyjaciółmi, broń boże, jeszcze najlepszymi. Na samą myśl o tym ją zemdliło, ale powstrzymała odruch wymiotny.
- To dobrze. Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj, a teraz żegnam. Każdy może nas zobaczyć. Koniec świata, jeszcze ktoś pomyśli, że się przyjaźnimy – wysyczał groźniej przybliżając się bliżej do niej. Ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów. Ismenę powoli szyja bolała kiedy tak patrzyła na niego z dołu, ale nie podda się. Trevor po chwili uśmiechnął się ironicznie i odwrócił się na pięcie. Jakby nigdy nic odszedł w przeciwnym kierunku gwiżdżąc sobie cicho.
- Dupek – syknęła do siebie zdenerwowana dziewczyna i skierowała się w drugą stronę. Była na niego wściekła.
- Słyszałem! – usłyszała jeszcze jego radosny głos nim zniknęła za zakrętem. Przeklęła na niego w myślach. Oby spłonął w piekle.
Dziewczyna była tak wściekła na chłopaka, że aż ją głowa rozbolała. Jak on mógł zadać jej tak bezczelne pytanie? Przecież to niedorzeczne, żeby chciała się z nim przyjaźnić. Doprawdy naprawdę był dowcipny. Czy on oczu nie miał? Nie mogła na niego patrzeć. Czuła się jakby powietrza jej brakowała , gdy przebywała razem z nim w jakimś pomieszczeniu. Jak mogła chcieć się z nim zaprzyjaźnić?!
- Issy, wszystko w porządku? – zapytał Erik, który od dłuższej chwili obserwował jak przyjaciółka zabija widelcem mięso na obiedzie. Nie usłyszała go, nadal patrzyła przed siebie pustym wzrokiem i z morderczą miną przepołowiła mięso na pół.
- Czemu patrzysz na Trevora? Co on Ci zrobił? – tym razem Brandon zmartwiony stanem przyjaciółki się odezwał. Naprzeciwko niej przy innym stole siedział blondyn w towarzystwie swoich przyjaciół z rocznika i jadł obiad śmiejąc się co jakiś czas z dowcipów. Nie zwrócił uwagi, że pewna dziewczyna spogląda na niego z chęcią mordu. Może nawet ona sama nie zwróciła uwagi na to, że na niego patrzy. Była zbyt zamyślona, żeby zastanawiać się gdzie patrzy i na kogo.
- Nie patrzę na Trevora – na te słowo zareagowała. Na słowo ,,Trevor” obudziła się z transu i potrząsnęła delikatnie głową. Spojrzała na Brandona, ale po krótkiej chwili spojrzała przed siebie. Faktycznie, naprzeciwko siedział Trevor w pewnej odległości. Znowu poczuła wściekłość, która opanowała całe jej ciało.
- Nic mi nie zrobił. I nie patrzę na niego – dodała po krótkiej chwili i upiła soku ze szklanki odwracając w końcu wzrok od Trevora. Spojrzała na swój talerz, który wyglądał jakby jakiś seryjny morderca wyszarpał wszystko wnętrzności z ciała. Odechciało jej się nawet jeść, a wszystko przez Trevora. Wszystko co złe, to wina blondyna i koniec kropka.
- Dzisiaj idziesz na dodatkowe zajęcia u Powe’a. Jak się jeszcze nie czujesz na siłach, to możesz poprosić dyrektorkę, żeby Cię zwolniła z dzisiejszych zajęć.
- Czuję się znakomicie, Erik. Dziękuję za troskę. Pójdę na ten trening. Nic mi, przecież nie zrobi.
***
- Od dzisiaj będziecie mieli treningi z trzecioklasistami. Podzielę was w pary, drugoklasista z trzecioklasistą. Będziecie parą, aż do końca roku.
- A czemu trzecioklasiści nie zostali przydzieleni do pierwszoklasistów, profesorze? – zapytała ruda dziewczyna, której Ismena imienia nie znała.
- Moim zdaniem to logiczne, że dla pierwszoklasistów to za wysoki poziom. Chociaż… - Powe spojrzał na Ismenę i ona już wiedziała, że o nią mu chodziło. – Zresztą nieważne. Czas dobrać was w pary.
I zaczął. Czas mijał, a ona nadal stała pod ścianą i czekała jak wypowie jej nazwisko. Modliła się, żeby nie dał jej zbyt silnego przeciwnika… w sumie to nawet ze słabym sobie nie radziła. Podniosła zdziwiona brwi kiedy Erik i Brandon byli razem. Ktoś się zbuntował, ale Powe nie zwrócił na tę osobę zbytniej uwagi.
- Laviette z Trevorem.
- To chyba jakieś żarty! – blondyn nie wytrzymał i krzyknął. Podniósł się z posadzki i podszedł do instruktora.
- Nie dyskutuj, Trevor.
- Jak mam nie dyskutować jak przydziela mi, pan, najsłabszą osobę z całej szkoły. MI! Przecież ja przez nią nie zaliczę tego przedmiotu – wysyczał w jego stronę. Powe spojrzał na dziewczynę, która zdążyła podejść do dwójki z miną skazańca.
- Będę was oceniać indywidualnie, a ty powinieneś się cieszyć. Możesz ją czegoś nauczyć. Jesteś w końcu najlepszym uczniem w tej szkole. Lubisz pomagać prawda? – miała wrażenie, że instruktor uśmiechnął się ironicznie do chłopaka, ale nie miała tej pewności.
- Pochlebiasz mi, ale sądzę, że to ty jesteś od nauczania, a nie ja. Słyszałem, że chodzi na dodatkowe zajęcia – dziewczynę zastanowiło to czemu mówił do niego na ,,Ty”
- Może posłucha bardziej rówieśnika, bo moje słowa do niej nie docierają… - przerwał na chwilę zastanawiając się nad czymś. Spojrzał na dziewczynę, a następnie na chłopaka. Uśmiechnął się triumfalnie. – Od dzisiaj to Laviette będzie do Ciebie chodziła na zajęcia. Godzinę po kolacji. Udzielę wam nawet sali.
- Ale, proszę pana… - obaj spojrzeli na dziewczynę, która powiedziała to błagalnym tonem. Już wolała do instruktora chodzić na zajęcia niż do tego wrednego, narcystycznego trzecioklasisty. Cieszyła się jednak jak i on nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Instruktor nic nie odpowiedział. Odszedł do swojego biurka, zapewne po tablet, żeby sprawdzić obecność i dać im chwilę wytchnienia przed rozpoczęciem zajęć.
Trevor warknął i odszedł w przeciwny kąt sali. Obserwowała chłopaka, który w czarnym stroju szedł pewnie w kierunku worka treningowego. Walnął w niego całą siłą i oparł się o niego. Ponownie warknął z bezsilności. Teraz nie tylko ona go obserwowała.
Usłyszała jak instruktor powiadomił o rozgrzewce w parach. Zdenerwowana rozejrzała się wokół siebie. Wszyscy się jakoś rozgrzewali, a ona stała na środku i czekała na partnera, który nadal stał oparty o worek treningowy. Nawet nie drgnął kiedy Powe zwrócił mu uwagę.
- Nic Ci nie jest? – zapytała ostrożnie Ismena podchodząc do chłopaka. Usłyszała jego warknięcie. Nie była pewna, ale nawet tupnął nogą. Przedstawił jej się obraz małego, zbuntowanego Trevora kiedy nie dostał tego czego zapragnął. Mimowolnie się uśmiechnęła.
- Ty mi jesteś, Laviette.
Odwrócił się i spojrzał na dziewczynę, która teraz miała zdziwiony wyraz twarzy. Westchnął. Planował warknąć, ale już mu się nie chciało.
- Powiedz mi, dziewczyno, czego on ode mnie oczekuje? On nie zdołał niczego ciebie nauczyć, a ja mam to zrobić? Ty się nie nadajesz do ćwiczeń fizycznych i każdy to wie. Moja praca jedynie pójdzie na marne.
- Chociaż spróbuj, Trevor. Chcę zdać. Proszę – dodała ciszej kiedy odwrócił od niej wzrok. Na ostatnie słowo ponownie na nią spojrzał. Nic nie mówiąc ruszył do ich wyznaczonego miejsca do ćwiczeń. Dziewczyna po chwili poszła za nim lekkim truchtem.
***
Tymon siedział w swoim pokoju czytając książkę równocześnie co jakiś czas patrząc na zegar wiszący na ścianie. Jeszcze miał niemałą godzinkę do pierwszego treningu z Laviette. Był wściekły na instruktora. Doskonale wiedział, że dla trzecioklasisty to najbardziej poniżające pomagać tak słabej jak ona.
- Zazdroszczę Ci – nawet się nie wzdrygnął kiedy drzwi do jego pokoju się otworzyły i wszedł Alan, który od razu skierował się do łóżka i na nim usiadł. Przyzwyczaił się do tego, że on nigdy nie puka… Nigdy również nie prosi o pozwolenie. Zaczynało go to powoli denerwować, ale był jego przyjacielem pomimo wszystko.
- Czego? – zapytał nie podnosząc głowy z nad książki. Po chwili przewrócił stronę i czytał kolejne zdania.
- Będziesz mógł przelecieć Laviette.
- Dobrze się czujesz, Alan? – zapytał podnosząc na niego zmartwiony wzrok. Nigdy nie gadał o tej dziewczynie jakby chciał z nią coś więcej, więc zdziwił go tym zachowaniem.
- Wiesz jak bardzo chciałbym być na twoim miejscu? Bardzo. Kiedy ją przelecisz? Wątpię, żebyś to zrobił dzisiaj. Może jutro? Oczywiście potem mi opowiesz.
- Nic nie opowiem, bo nie mam zamiaru jej ,,przelecieć” – warknął opuszczając ponownie wzrok na książkę już coraz bardziej zły.
- Ciekawe czy jest dziewicą – zastanawiał się dalej Alan jakby nie zwracał uwagi na zachowanie przyjaciela, które wprost mówiło, żeby w tej chwili wyszedł z jego pokoju póki dobry.
- Nie obchodzi mnie to – wysyczał Tymon przewracając kolejną stronę.
- Raczej jest. Nie widziałem nigdy, żeby chodziła z jakimś chłopakiem, więc pewnie jest. Boże, tak bardzo chciałbym ją mieć… - Alan rozmarzony położył się na łóżku i zaczął obserwować sufit.
- Ma przyjaciół. Ten Fainley i drugiego nazwiska nie pamiętam – odparł Tymon nim zdążył się ugryźć w język. Teraz modlił się, żeby Alan nie załapał tematu, ale jednak to zrobił…
- Z przyjacielem? Nie ona. Ona to tylko z chłopakiem. Laviette to cnotka. Ciekawy jestem do kiedy – tutaj spojrzał jednoznacznie na Tymona, który w tym samym czasie na niego spojrzał.
Trevor pokręcił z poirytowaniem głowę i zamknął książkę. Spojrzał na zegarek i uznał, że musi zacząć się szykować. Westchnął. Tak bardzo nie miał ochoty tej dziewczyny trenować, ale niestety został do tego zmuszony.
- Dobra, idę. Przygotuj się i potem mi wszystko opowiesz ze szczegółami – uśmiechnął się ironicznie przyjaciel i w ostatniej chwili uchylił się nad nadlatującą w jego stronę książką. Jednak uśmiech nie znikał z jego twarzy. Za to Tymon robił się coraz bardziej czerwony ze złości. Gdyby w tej samej chwili Alan nie wyszedłby z jego pokoju rzuciłby się na niego i rozszarpał. Sam nie wiedział czemu miał ochotę to zrobić. Po prostu nie pasowało mu, że tak o niej myśli. Po prostu miał szacunek do kobiet i tyle… Tymon w żaden sposób by jej nie wykorzystał. Pomimo wszystko wiedział, że Alan też.
***
- Już wiem czemu Powe Cię nie znosi. Ty się ciągle na wszystko spóźniasz – usłyszała głos Trevora kiedy weszła na salę treningową i zamknęła za sobą drzwi. Nawet nie zaczęli treningu, a ona już wolała instruktora zamiast narcystycznego trzecioklasisty.
- Zaczniemy od równowagi. To jest najważniejsze i to musisz opanować w stu procentach. Bez tego nie przejdziemy dalej – mówił blondyn jakby od niechcenia kierując się w stronę schodów prowadzących na górę. Ani razu na nią nie spojrzał jakby doskonale wiedział, że pójdzie za nim. Cóż, nie miała innego wyboru.
Wspięła się za nim. Z lekkim zdziwieniem zareagowała na deskę zamiast liny. Była przekonana, że zobaczy po raz kolejny tę przeklętą linę, ale widziała deskę i ona nie miała z dziesięć centymetrów szerokości, ale była minimum trzy razy szersza. Spojrzała ze zdziwieniem na Trevora. Nie patrzył na nią tylko sprawdzał czy wszystko jest bezpieczne.
- Czemu nie ma liny? – zapytała z ciekawości. Chłopak przez chwilę sprawiał wrażenie jakby jej w ogóle nie usłyszał, ale podniósł po chwili głowę i spojrzał na nią zdziwiony.
- Jaka lina? – zapytał podnosząc brwi.
- Powe mi kazał przechodzić po linie – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Trevor szeroko się uśmiechnął.
- On musi Cię naprawdę nie znosić.
- O co Ci chodzi? – zapytała coraz bardziej zaciekawiona tą całą sytuacją. Podeszła do niego i stanęła na skraju ,,pomostu”. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że może stracić równowagę i spaść. Jakby wiedziała, że chłopak na to nie pozwoli…
- A o to, dziewczynko, że nawet najlepiej wyszkoleni mają problem z przejściem po takiej linie, a co dopiero dziewczyna, która idąc może stracić równowagę. Zawsze z nauką o równowadze zaczynamy od takiej deski, może trochę szerszej, ale uznałem, ze dasz spokojnie radę na takiej. Mam nadzieję chociaż – uśmiechnął się ironicznie. Ismena nie zwróciła na to uwagi i czekała jak będzie kontynuował, ale on tego nie zrobił. Zrozumiała, że to koniec jego wypowiedzi.
- Zaczynajmy. Im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy – odezwał się po krótkiej chwili ciszy. Ismena wzdrygnęła się oderwana z rozmyślań. Spojrzała na trzecioklasistę, który już trzymał dla niej ,,nosidełko” czekając na jej reakcję.
Nic nie mówiła kiedy zabezpieczał ją. Mimowolnie się wzdrygnęła się pod jego dotykiem. Miał zimne dłonie. Czuła się bardzo niekomfortowo. Odwróciła głowę w drugą stronę byle na niego nie patrzeć.
- Boisz się mojego dotyku? – zapytał ze śmiechem obserwując jej reakcję.
- Niczego się nie boję.
Trevor się zaśmiał.
- Oczywiście. Laviette, przecież niczego się nie boi. Tradycja – mruknął pod nosem. Przez chwilę na twarzy dziewczyny pojawił się lekki uśmiech, ale szybko zniknął. Blondyn jednak zauważył.
- Gotowe. Idź – odparł przymocowując linę.
- Tak po prostu?
- Mam iść z tobą i trzymać za rączkę? – zapytał podnosząc brwi.
- Broń Boże – szepnęła odwracając się do niego plecami.
Komentarze
Prześlij komentarz