Na chwilę obecną bez tytułu.
Dzisiaj Ismena również wstała wcześnie i kwadrans przed siódmą wyszła z pokoju kierując się w stronę stołówki. Była ona jeszcze pusta i bardzo dobrze. Na jej szczęście kucharki były i już po chwili siedziała przy stoliku z tacą pełną jedzenia. Jadła powoli nie zwracając uwagi, że uczniów co minutę przybywa. Była zbyt wściekła, żeby teraz na to zwracać uwagi.
- Cześć – usłyszała koło siebie głos Brandona. Burknęła coś w odpowiedzi i powróciła do wcześniejszej czynności. Trójka przyjaciół wymieniła zdziwione spojrzenia i po chwili również jedli śniadanie. Nikt nie zwrócił uwagi, że miało okropny smak. Chyba nigdy tu niczego nie było co mogłoby im smakować.
- Co się stało? – zapytała po chwili bardzo spokojnie Eva widząc jak przyjaciółką właśnie zabija widelcem jajecznicę.
Ismena prychnęła.
- On się stał – powiedziała niezbyt przyjemnie, ale przyjaciele nic na to nie powiedzieli. Rzadko kiedy widzieli ją naprawdę wściekłą, więc dla nich to było nie lada przeżycie kiedy widzieli jak brunetka z wściekłości zabija jajecznicę, a następnie surówkę.
- Kto normalny dodaje surówki do jajecznicy – stwierdziła ni stąd ni zowąd zmieniając temat. Nie wiedziała czemu to zrobiła. Uznała, że jak ona cierpi to jedzenie również musi.
- Dopiero wieczorem do niego idziesz – mówił spokojnie Brandon, ale pomimo jego zawsze spokojnego i opanowanego głosu nic nie pomogło. Chyba, że nagle weszłaby tu dyrektorka i stwierdziła, że to wszystko był tylko głupi żart, a ona dała się nabrać. Jednak wiedziała, że to nie był psikus. Nikt nie widział nigdy, żeby się chociaż uśmiechała, a co dopiero o mówieniu dowcipów.
- Co mamy pierwsze? – zapytała podnosząc wzrok na Brandona. Ten zdziwiony jej postępowaniem dopiero po chwili odpowiedział jej, ze matematykę dwugodzinną. Ismena zerwała się z miejsca i wyszła ze stołówki, wcześniej odkładając tacę tam gdzie powinna.
Po skończonych zajęciach nie przyszła na obiad tylko od razu skierowała się w stronę salonu chcąc odrobić lekcje. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie była sama. Przy jednym ze stolików siedział szkolny Adonis i czytał książkę. Nie zwracając na niego uwagi skierowała się do stolika nad oknem cały czas czując jego wzrok na plecach. Jednak kiedy usiadła i przypadkowo spojrzała w jego stronę, patrzył już w książkę.
Próbowała już zrobić drugie zadanie, ale nie mogła się skupić nad tym co robi. Jej myśli cały czas błądziły wokół niego. Co jakiś czas spoglądała na niego widząc jak jest pogrążony w lekturze. Ze zdziwieniem stwierdziła, że to bardzo stara książką. Jakby z dawnych lat. Musiała być droga. Miała ochotę do niego podejść i zapytać o to, ale nie odważy się. Ona, szara myszka, idzie do niego, najprzystojniejszego mężczyzny w promieniu kilku kilometrów, i pyta o książkę. Ha, dobre sobie. Już wolała, żeby zżerała ją ciekawość.
Powróciła do zadania i spróbowała zebrać wszystkie myśli właśnie do tej treści. Jednak i teraz jej się to nie udało. Ktoś stanął przed jej stolikiem i porwał podręcznik. Natychmiast się podniosła chcąc odebrać swoją własność, ale mowę jej odebrało kiedy zobaczyła Tymona Trevora uśmiechniętego od ucha do ucha.
- Ładnie to się tak przyglądać jak ktoś czyta? Nie wiem czy wiesz, ale to przeszkadza – zaczął mówić specjalnie przeciągając niektóre sylaby. Ismena czuła jak się robi czerwona ze złości. Nagle w pomieszczeniu zaczęło brakować powietrza, ale chyba tylko jej.
- Ja wcale się nie przyglądałam! – warknęła po chwili wyciągając rękę w jego stronę chcąc wyrwać książkę, ale ten odskoczył krok do tyłu. Rozejrzała się po pomieszczeniu szukając pomocy, ale obiad się jeszcze nie skończył i byli tu sami. Miała ochotę się rozpłakać.
- Planimetria? – zapytał z ironią otwierając podręcznik na zakładce. – Tego nie umiesz? Pięciolatek by to rozwiązał – mówił dalej przeglądając kolejne strony, a że Ismena zapisywała sobie niektóre uwagi, on czytał je głośno, a czasami wybuchał śmiechem.
- Oddaj mi tę książkę! – krzyknęła stanowczo. Sama sobie się zdziwiła. Miała ochotę przeprosić, ale jedynie otworzyła usta i ponownie je zamknęła. Blondyn patrzył na nią zdziwiony. Jednak po chwili uśmiechnął się złośliwie i rzucił w jej stronę książkę. Ismena przerażona odskoczyła do tyłu potykając się o fotel. Była pewna, że chce ją zabić. Tymon już otwarcie się z niej śmiał. Słusznie, zrobiła z siebie idiotkę. On chciał jej tylko podać książkę… Nic więcej…
- Słuchaj, Laviette – wzdrygnęła się kiedy usłyszała tuż przy uchu jego lodowaty szept. Mimowolnie po jej ciele przeszły drgawki, których pewnie nie zauważył, bo się nie zaśmiał, a może się powstrzymał?
- Skąd znasz moje nazwisko? – zapytała cicho.
- Jeśli jeszcze raz zauważę, że patrzysz na mnie jak czytam książkę dłużej niż pięć sekund to będę baaaardzo zły – przeciągnął sylabę w tym samym momencie odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy za ucho. Ismena zapomniała jak się oddycha. – Bardzo nie lubię czuć na sobie czyjegoś wzroku. Nie mogę się skoncentrować. Pamiętaj o tym.
I po chwili wyszedł biorąc jeszcze książkę ze stolika, którą wcześniej tam zostawił. Minęło dosłownie kilka minut kiedy wyszedł, a do salonu zaczęli wchodzić uśmiechnięci uczniowie. Ona nadal stała wpatrzona w drzwi, a jej ręce lekko drżały. W takim stanie zastali ją przyjaciele.
- Ismena? – usłyszała obok siebie głos Brandona. Wzdrygnęła się i powróciła na ziemię. Starała się uśmiechnąć na ich widok i chyba dość dobrze jej wyszło. Po zapewnieniu, że wszystko w porządku usiadła z powrotem na fotel równocześnie podnosząc podręcznik z podłogi. Zaczęła się nerwowo tłumaczyć, że musiał jej upaść. Nie wiedziała jak, ale na szczęście nie dopytywali.
- Czemu nie byłaś na obiedzie? Było twoje ulubione danie – Eva lekko się uśmiechnęła obserwując jak przyjaciółka ponownie wciągnęła się w wir zadań. Wymieniła zaniepokojone spojrzenia z pozostałą dwójką.
- Muszę zrobić pracę domową. Jak wrócę z treningu nie będę miała siły – odpowiedziała nawet nie podnosząc głowy z nad zeszytu, po którym teraz pisała zawzięcie. Kiedy Trevor wyszedł z salonu zaczęła lepiej myśleć i łatwiej było jej się skoncentrować. Chociaż i tak widziała jego niebieskie tęczówki, ale szybko znikały.
- Powiedziałem, że my ją za Ciebie zrobimy.
- Nie! – podniosła głowę w stronę Erika. – Chcę sama zrobić. To moje zadanie. Nie wasze. A teraz jeśli macie zamiar mi przeszkadzać to sobie pójdę gdzie indziej. A jeśli macie zamiar mi pomóc z planimetrią chętnie przyjmę waszą pomoc – dodała szybko. Nie chciała, żeby zostawiali ją samą, więc wolała poprosić o pomoc.
Ismena po kolacji leżała na łóżku w swoim pokoju i przygotowywała się psychicznie na spotkanie ze swoim znienawidzonym instruktorem. Przeklinała własne ciało i psychikę, że nie mogła sobie poradzić z łatwymi ćwiczeniami… dla innych. Dla niej to równało się samobójstwu. Coraz bardziej była przekonana, że chcą jej śmierci.
Kiedy zadzwonił budzik westchnęła ze zrezygnowaniem. Za dziesięć minut musi iść na dół do paszczy potwora. Podniosła się z łóżka i szybko ubrała się w strój treningowy. Tym razem zostawiła kurtkę i wyszła w samych obcisłych spodniach i czarnej bokserce. Buty wzięła pierwsze z brzegu. Miała nadzieję, że nie przyczepi się do jej białych adidasów. Nie chciało jej się szukać czarnych.
Nauczyciel poprosił ją, żeby przyszła na ostatnie piętro, więc tak zrobiła. Zapukała do drzwi i nie czekając na pozwolenie weszła do pomieszczenia. Takiej wielkiej sali do ćwiczeń nie widziała. Wysoka była jak trzy klasy, a szeroka co najmniej jak kilka. Na środku były materace, a do sufitu przyczepiona linka. Wcale nie polepszyło jej to humoru. Tak samo znienawidziła tę salę jak poprzednią.
- Witaj, Laviette. Chodź – usłyszała głos instruktora, który pojawił się znikąd. Odwrócił się i nie czekając za nią poszedł w kierunku przeciwnej ściany. Ismena szybko zamknęła drzwi i poszła za nim. Ze zdziwieniem stwierdziła, że naprzeciwko nich są schody. Powędrowała za nim.
- Co będziemy robić? – zapytała kiedy była na szczycie. Felix musiał iść lekko pochylony, bo wyprostowany na pewno rąbnąłby w sufit. Dziewczyna nie miała takich problemów. Ledwo osiągnęła wzrost metr sześćdziesiąt.
- Muszę Cię przypiąć i przejdziesz po tej linie na drugą stronę – wskazał przed siebie. Po drugiej stronie rzeczywiście był jakby taki pomost i również schody, ale na widok liny miała ochotę się popłakać. Ile ona mogła mieć centymetrów? Z dziesięć? Może nawet mniej. Nie była najlepsza w ocenianiu skali samobójstwa. Za to on był w tym jak widać najlepszy.
- Czy to konieczne? – jeśli ktoś nie usłyszałby jej przerażenia w głosie musiałby być naprawdę głuchy albo tępy. Nie tylko głos emanował, ale całe jej ciało miało ochotę uciec, ale nie chciała mu zrobić tej satysfakcji. Co ona myśli? Nie obchodziło ją co sobie pomyśli. Już nawet zrobiła krok do tyłu gotowa się odwrócić i zbiec ze schodów tak szybko jak nigdy.
Mężczyzna uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział. Wzdrygnęła się z przerażenia kiedy ją dotknął. Robił to specjalnie w tych miejscach gdzie to nie było potrzebne kiedy zakładał jej nosidełko z liną. Syknęła z bólu kiedy za mocno pociągnął. Ponownie się uśmiechnął i popchnął ją lekko do przodu. Usłyszała jak linka przesuwa się na ramie przyczepionej do sufitu. Powinna się nie bać, przecież nie przywali w podłogę. Linka na to nie pozwoli. A poza tym to nie jest tak wysoko i na dole są materace. Teraz zaczęła się zastanowić po co tam były właśnie materace… Czyżby nie był pewny tego, że linka ją utrzyma. Coś za dużo dzisiaj myślała…
Stanęła na skraju i czuła, że za chwilę nogi odmówią jej posłuszeństwa. Myślała, żeby nie patrzeć w dół to będzie jej lepiej, ale nie wiedziała gdzie położyć stopę i spojrzała czego od razu pożałowała. Odetchnęła głęboko i powoli zrobiła jeden krok na linie, która ugięła się pod jej ciężarem. Podniosła głowę i spojrzała w sufit. Mogłaby położyć dłonie na ramie. Chyba, by dosięgła. Podniosła ręce, które miała rozstawione na wysokości szyi po bokach. Straciła równowagę i runęła na dół. Z krzykiem leciała na dół. Skuliła się w kłębek, ale tuż nad materacem lina się napięła i po chwili zwisała bezpiecznie kilkanaście centymetrów nad materacem.
Usłyszała klaskanie. Podniosła wzrok na znienawidzonego nauczyciela, który szedł w jej kierunku i klaskał uśmiechając się szyderczo.
- Brawo, Laviette. Żaden uczeń nie utrzymał się tak krótko. Pobiłaś rekord – mówił głośno i zajął się nią. Dziewczyna po minucie stała na własnych siłach koło materacu.
- Czy to było konieczne?
- Tak. Pytałaś już o to, dziewczyno.
- Ale nie dostałam odpowiedzi! – warknęła nim zdążyła się ugryźć w język.
- Nie rozumiem Cię, Laviette. Zlitowałem się nad tobą. Chcę Ci pomóc zdać do następnej klasy, a ty nie potrafisz trzymać języka za zębami? – syczał wściekły instruktor. Ismena nic nie odpowiedziała, a on z uśmiechem mógł stwierdzić, że wygrał tę wojnę.
Komentarze
Prześlij komentarz