,,Była inna" jest roboczym tytułem. Zapewne go później zmienię. Zachęcam do przeczytania i zostawienia po sobie śladu. Z góry przepraszam za literówki, bądź inne błędy.
Zapraszam do czytania
Mała dziewczynka biegała po zielonej trawie próbując złapać motyla, który zwinnie uciekał przed jej rączkami. Po kilku nieudanych próbach w końcu poczuła trzepotanie skrzydełek w środku jej zamkniętych dłoni. Odchyliła je co było złym pomysłem, motylek odfrunął. Dziewczynka zaczęła się śmiać obserwując jak kolorowy motylek wznosi się wysoko, aż w końcu straciła go z oczu.
Brunetka odwróciła się na głos swojej matki. Stała na końcu ścieżki i ponownie ją zawołała do siebie. Głos miała delikatny i przyjemny dla ucha. Ismena jeszcze raz spojrzała w stronę gdzie ostatnio widziała motyla i biegiem ruszyła w jej stronę uważając, żeby się nie potknąć. Kilka razy upadała twardo potykając się o wystający korzeń lub kamień. Płakała głośno kiedy matka przytulała ją do siebie i mówiła pocieszające słówka.
Teraz stała przed wysoką blondynką w eleganckiej, czarnej sukience sięgającej do kolan. Jej nogi ozdabiały wysokie, błyszczące szpilki. Dziewczynka już wiedziała, że matka idzie na spotkanie biznesowe, a to oznaczało, że w pobliżu musi być ojciec. Pisnęła z zaskoczenia kiedy poczuła jak traci grunt pod stopami. Spojrzała na ojca, po którym odziedziczyła brązowe włosy, natomiast po matce piękne, hipnotyzujące spojrzenie brązowych tęczówek.
Kiedy kilka minut później przekroczyli próg domu wszystko się zmieniło. Włosy Ismeny już nie opadały kaskadami na ramiona, miała upięte je w kok i nawet kosmyk włosów się nie uwolnił spod ucisku gumki. Już nie miała na sobie zielonej sukienki w kwiatki, ale białą sukienkę tej samej długości i tego samego koloru sandałki. Dom również był prowadzony w jasnych kolorach, w tak jasnych, że oczy zaczynały boleć kiedy za długo patrzyła w jeden cel. Wiedziała, że to jest jej dom. Tutaj się wychowała. Pamięta jakim korytarzem i schodami musi iść, żeby dostać się do pokoju albo łazienki. Pomimo tego wszystkiego czuła się tu obco.
Ismena obudziła się tak nagle jak zasnęła. Przez kilka minut próbowała uspokoić oddech, aż w końcu jej się to udało. Spokojniejsza rozejrzała się po pomieszczeniu. Znowu znajdowała się w izbie chorych. Ostatnio była tu częstym gościem. Nie wiedząc czemu od jej siedemnastych urodzin niespodziewanie mdlała i miała te dziwne sny. Były one takie realne, ale wiedziała, że nie mogą być prawdziwe. W obecnych czasach nie ma czegoś takiego jak roślinność. Jedynie gdzie można ją znaleźć to las, chociaż nie można i tak nazwać ich zielonymi. Brakowało im liści. Były ponure, jakby wyjęte z koszmaru. Drzewa przetrwały wojnę i były teraz pod ścisłą ochroną. Osobom bez uprawnień nie można było się tam zbliżać, bo groziła kara pieniężna, a czasami nawet areszt. Ludzie woleli nie ryzykować. Wszystko trafiało do kartotek, a nawet z takim małym wykroczeniem można było już nie dostać dobrej pracy.
- Panna Laviette, w końcu się obudziłaś – Ismena odwzajemniła uśmiech pielęgniarki, która właśnie weszła na salę. Nie zdziwiła się kiedy zauważyła tylko jedną osobę na łóżku. W internacie mało osób chorowało, tylko w czasie zimy. Ta dziewczyna co najmniej raz w tygodniu spędzała tutaj noc. Brunetka obserwowała starszą kobietę, której siwawe włosy, tak jak wszystkich, były upięte w kok. Tutaj chodzenie w rozpuszczonych włosach było karane. Wszyscy uczniowie mieli przestrzegać twardych zasad, żeby potem poradzić sobie w prawdziwym, bardzo ułożonym życiu. Jeśli chodziło o ubrania też nie mieli za dużego wyboru. Kolory czerni, szarości i bieli dominowały w szafie każdego obywatela. Czasami można było założyć czerwoną lub niebieską rzecz, ale tylko na specjalne okazje. Zabraniało się wszelkich biżuterii i dodatków. Był jedynie prosty strój. Nie można było się wyróżniać. Wszyscy byli tu tacy sami. Dziewczynie czasami było trudno rozróżnić ludzi.
- Wypij to i możesz iść. Za godzinę zaczynasz lekcje – mruknęła pielęgniarka zapisując coś na karcie, co potem będzie musiała wpisać do kartoteki dziewczyny. Podniosła głowę i jeszcze raz spojrzała na dziewczynę. – Swoje ubrania znajdziesz tam – wskazała na krzesło niedaleko łóżka. Ismena się delikatnie uśmiechnęła i podziękowała.
Piętnaście minut później siedemnastolatka schodziła ze schodów w białej sukience i takiego samego koloru sandałek. Przypominała tą samą dziewczynkę z jej snów. Jedynie teraz była wyższa, ale nadal za niska. Ledwo osiągnęła metr sześćdziesiąt. Nie miała odwagi skrócić swoich włosów, tak jak robiły to wszystkie dziewczyny w internacie, przez co jej kok wydawał się większy od pozostałych. Nie dbała o to. Była zbyt mocno przywiązana do nich. Przypominały jej dzieciństwo.
Zeszła na pierwsze piętro gdzie znajdowała się stołówka. Odnalazła wzrokiem swoich przyjaciół i ruszyła w ich stronę. Z daleka zauważyła Evę, która uśmiechała się do niej. Była to wysoka dziewczyna o pięknych blond włosach i szarych oczach. Chłopacy za nią szaleli, a ona nie zwracała na to uwagi. Liczyła się tylko zabawa. Ismena była całkowitym przeciwieństwem. Szukała związku, ale co mogła poradzić, że Eva jak wielki magnes przyciągała do siebie całą płeć męską?
Usiadła koło Brandona i Erika, którzy dopiero teraz zauważyli jej obecność. Byli to wysocy bruneci o ciemnych oczach. Ismena po cichu podziwiała ich sylwetkę. Ich umięśnione ciała. Chciała dotknąć zarysu tych mięśni, ale nie odważyłaby się. Była zbyt nieśmiała, to był jej kolejny minus. Uśmiechnęli się na jej widok i kontynuowali dalej śniadanie. Nie przejmowała się tym. Oni odzywali się tylko wtedy kiedy musieli, czego nie można było powiedzieć o Evie. Czemu ona czasami nie mogła być taka jak chłopacy? Cicha i spokojna?
- Jak się czujesz, Is? – zapytała nie zwracając uwagi, że przyjaciółka spojrzała na nią wściekłym spojrzeniem. Nie lubiła tego zdrobnienia, ale co miała poradzić, że prawie każdy tak do niej mówił. Czy jej imię było naprawdę takie trudne?
- Dobrze.
Eva zrozumiała, że to koniec rozmowy, więc powróciła do śniadania. Brunetka nałożyła sobie sałatkę i jajecznicę. Nie zwróciła uwagi na srogi wzrok Erika. Uważał, że nie zdrowe jest łączenie takich składników. Na początku próbował jej tłumaczyć dlaczego, ale kiedy zauważył, że w ogóle go nie słucha odpuścił sobie.
- Dzisiaj znowu jest trening – powiedział z entuzjazmem Brandon, na co Erik pokiwał podekscytowany głową, a dziewczyny równocześnie wydały dźwięk niezadowolenia. Dwa razy w tygodniu zamiast lekcji mieli zajęcia fizyczne od rana do kolacji. Dzisiaj był wtorek, jej rocznik będzie miał trening. Ona i jej przyjaciele byli w drugiej klasie, ale już nie mogli się doczekać jak zaczną trzeci i ostatni rok. Chcieli zobaczyć prawdziwy świat i rodziców. Nie mogli się z nimi widywać. Mieli okazję z nimi rozmawiać przez telefon w niedzielę.
Pół godziny później Ismena wyszła ze swojego pokoju na czwartym piętrze w czarnym, obcisłym stroju treningowym. Czarne spodnie i tego samego koloru bokserka przylegały do niej tak jakby to była jej druga skóra. W dłoni trzymała kurtkę, a na nogach miała wygodne adidasy. Wszystko było takiego samego koloru. Na korytarzu można było łatwo zauważyć kto jest z jakiego roku. Tylko na dni z treningami ubierali się na czarno. W resztę dni dziewczyny na biało, a chłopacy na szaro. Zaśmiała się, przynajmniej tym się rozróżniali.
Powoli schodziła ze schodów przepychając się między uczniami, którzy kierowali się na górę, a ona jak na złość szła pod prąd. Eva miała dość kiedy na schodach prowadzących na pierwsze piętro było to samo. Skoczyła na balustradę i krzykiem pełnym entuzjazmu zjechała w dół. Nikogo to nie zdziwiło, oprócz jednej osoby, która nadal nie mogła się przyzwyczaić do takich typowych zachowań. Zastanawiała się czy im życie niemiłe. Ismena zszokowana stanęła w miejscu, a tłum uczniów popchnął ją dalej. Czemu ona nie była taka odważna jak inni? Od samego początku czuła się jak piąte koło u wozu.
Kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję przerażona pobiegła na dół nie zwracając uwagi na innych, którzy głośno komentowali jej zachowanie. Zbiegła do piwnicy i lekko wolniejszym tempem biegła w stronę drzwi, które właśnie się zamknęły. Kilka sekund zajęło jej truchtem dotarcie na koniec ciemnego i zimnego korytarza.
- Znowu spóźniona.
Ismena przeprosiła za to wykroczenie i ruszyła powolnym krokiem w stronę uczniów. Odnalazła wzrokiem Evę i stanęła obok niej. Tylko Ismena spośród wszystkich wyglądała jak wystraszone zwierzę, które przy najbliższej okazji zwieje tak szybko jak potrafi, czyli dogoniliby ją po dziesięciu sekundach.
- Dzisiaj walka wręcz, a w piątek będziecie zaliczać na ocenę – instruktor, Felix Powe, uśmiechnął się wrednie. Jakim cudem inni byli mili, a drugiej klasie trafił się diabeł. Był on młodym szatynem o pięknych rysach twarzy. Miał na sobie czarne dżinsy i bokserkę co idealnie podkreślały jego umięśnione ramiona. Wiedziała, że Eva po cichu się w nim podkochuje. Do dzisiaj nie mogła jej zrozumieć. Instruktor o twarzy aniołka, a wnętrzu szatana.
- Pokażę wam przydatne chwyty, a potem będziecie je ćwiczyć na workach treningowych – wskazał pod ścianę, gdzie dla każdego znalazła się rzecz do ćwiczeń. Ismena mimo wszystko się wzdrygnęła.
- Spóźnialska, chodź – warknął w jej stronę i skierował się w stronę mat. Po raz drugi westchnęła i poszła najwolniej jak potrafi w jego stronę. Wiedziała, że za chwilę będzie jęczeć z bólu. Czemu on jej tak nienawidził?
Stanął naprzeciwko niej w pewnej odległości. Podniósł ręce do twarzy zginając w łokciach, Ismena zrobiła to samo równocześnie czując, że za chwilę będzie cała obolała. Instruktor zaatakował tak szybko, że ledwo utrzymała się na nogach kiedy uderzył w jej ręce. Zrobił to lekko, ale pomimo tego podniosła głowę i spojrzała na niego z nienawiścią w oczach. Zaatakowała celując prosto w tą jego obrzydliwą mordę, ale on złapał ją kilka centymetrów przed sobą. Ismena warknęła z bezsilności i próbowała zaatakować drugą ręką, również ją złapał. Próbowała się wyszarpać, ale on bez żadnego wysiłku ją trzymał. Jednak po chwili się znudził i podciął jej nogi wcześniej puszczając jej ręce z uścisku.
Krzyknęła czując niemiłosierny ból w plecach. Przewróciła się na bok i skuliła się w kłębek mając nadzieję, że już jej nie zaatakuje. Jak bardzo się myliła. Obserwowała zapłakanymi oczami jak podchodzi w jej kierunku. Spróbowała się podnieść, ale nie dała rady.
- Dość! – usłyszała głos z daleka, który powstrzymał instruktora. Spojrzała na Brandona, który wystąpił z szeregu. Nie zapanowała nad szlochem. Po raz kolejny okazała chwilę słabości. Tylko ona płakała na treningach, nikt inny. Każdy sobie radził z bólem tylko nie ona. Nie pasowała tutaj. Była inna.
- Nic jej nie będzie. Idźcie trenować. Ty też – warknął do Brandona kiedy ten ruszył w stronę dziewczyny. Przez chwilę obserwowali siebie, aż w końcu drugoklasista się odwrócił i dołączył do innych.
Felix schylił się i podniósł ją, jak na niego, delikatnie na nogi. Przez chwilę patrzył na jej obolałą twarz, aż w końcu poprowadził dziewczynę do drugiego końca pomieszczenia przytrzymując ją w pasie.
- Niedługo przestanie Cię boleć – wzdrygnęła się na jego ostry głos. Kiwnęła głową bojąc się odezwać. – Za pół godziny mam Cię widzieć jak trenujesz – dodał i ruszył w stronę trenujących uczniów.
Ismena zaczęła zastanawiać się czy kiedyś da jej spokój. Była najsłabsza i on bardzo chętnie to wykorzystywał. Poniżał ją z uśmiechem na ustach. W ramach treningu oczywiście… Chętnie poskarżyłaby się radzie, ale nie chciała trafić do tego dołka, który Powe dla niej wykopał.
Tak jak mówił, ból powoli ustawał, aż w końcu miała siłę wstać i powolnym krokiem ruszyć do wolnego worka treningowego. Zauważyła jak instruktor na nią spogląda, ale nic nie mówi. Wciągnęła głośno powietrze do ust obserwując przedmiot do ćwiczeń. Podniosła ręce, tak jak wcześniej na macie, i zaatakowała mocno. Poczuła piekący ból, który przebiegł przez całe jej ramię, aż na bark. Zacisnęła zęby nie chcąc po raz kolejny okazywać słabości. Zaatakowała drugi raz i tym razem worek ani drgnął. Była za słaba na ćwiczenia siłowe.
Zaczerpnęła głośno powietrza do płuc kiedy poczuła jak ktoś za nią stoi. Czuła jak jego umięśnione ciało przylega do jej pleców. Doskonale wiedziała kto to był. Instruktor uśmiechnął się i skierował dłoń na jej brzuch, przycisnął mocno.
- Napnij mięśnie brzucha, dziewczyno. Jeśli je masz – dodał po chwili ironicznie. Szarpnęła się z jego uścisku i spojrzała na niego gniewnym wzrokiem. Felix nic sobie z tego nie robiąc ruszył dalej obserwując uczniów, ale do żadnego nie podszedł i nie położył dłoni na brzuchu. Wzdrygnęła się z obrzydzenia. Sama zaczęła wątpić czy ma te mięśnie brzucha…
Wieczorem po zakończonych treningach skierowała się od razu w stronę swojego pokoju, który był na przedostatnim piętrze, a chłopaków na ostatnim. Każdy miał osobny pokój, a raczej pokoik. Mieściło się w nim jednoosobowe łóżko, średniej wielkości szafa i biurko, na którym leżały książki i laptop, który dostała od rodziców. Otworzyła okno i wychyliła się. Skok z czwartego piętra mógł się skończyć śmiercią. Jak szybko otworzyła, tak szybko zamknęła. Jeszcze chwila i wyskoczy, a nic takiego się przecież nie stało. On tylko dotknął… Chciał jej tylko pomóc… Próbowała sobie wmówić.
Kiedy zegar wybił dziewiętnastą wyszła z pokoju kierując się do stołówki. Na korytarzach było w miarę pusto, tylko co niektóre osoby spacerowały nie będąc pewnie głodni. Ona za to była, po całym dniu treningu czuła się jakby nie jadła z miesiąc lub nawet więcej.
Uśmiechnęła się w stronę przyjaciół, którzy siedzieli tym razem w drugim końcu sali. Tak naprawdę to by nie była w stanie ich znaleźć, gdyby Eva jej nie pomachała. Usiadła na ławce tak jak zwykle między chłopakami, a naprzeciwko przyjaciółki, która była zdecydowanie czymś podekscytowana i czuła, że za chwilę się dowie z jakiego powodu.
- Felix Cię dotknął – zapiszczała będąc cała w skowronkach. Erik spojrzał na nią karcącym wzrokiem. – O Boże, ile bym dała, żeby też mnie tak dotknął. Jakie to było?
- Koszmarne – stwierdziła krótko po zastanowieniu. Znowu na samo wspomnienie tego pana się wzdrygnęła. Bała się go. Tylko on ją tak okropnie traktował. Inni nauczyciele byli wyrozumiali. Starali się jej pomóc kiedy ona była przeciwna prawdy.
- Przecież to Felix – skarciła ją. – Najprzystojniejszy instruktor w historii tej szkoły. Baaa, na całym świecie. Ile bym dała, żeby chociaż raz na mnie zwrócił uwagę, ale ty mu się spodobałaś – stwierdziła ze smutkiem w głosie.
- Eva przestań! – syknął Brandon. – To co zrobił było obrzydliwie. Prawie skatował Ismenę, nie zauważyłaś tego?
- Widziałam. Nie zrobiłby jej krzywdy… - stwierdziła cicho, ale wyraźnie było widać, że te słowa ją zabolały. Eva zawsze chciała dobra przyjaciółki co było na pierwszym planie. Gdyby Felix zrobił jej poważną krzywdę na pewno już przestałaby się nim interesować, ale nie zrobił… Nie mógłby tego zrobić.
- Przestańcie, dobrze? – zawołała błagalnie Ismena. – Ja sobie jakoś poradzę. Przetrzymam ten rok i następny, tylko proszę. Nie kłóćcie się…
- Nie kłócimy się – stwierdził szybko Brandon.
- Jeszcze. Jestem głodna. Mogłabym zjeść konia z kopytami – zmieniła szybko temat rozglądając się po stole.
- Konia z kopytami? – zapytał zdziwiony Erik podnosząc głowę z nad talerza. Nie tylko on był zdziwiony, Eva i Brandon również patrzyli na nią zaciekawionymi oczami.
- No tak się mówi jak ktoś jest naprawdę głodny – mówiła powoli patrząc na ich zdziwione twarze. – No nie mówcie, że wy tak nie mówicie! – krzyknęła cicho oburzona.
- Nikt tak nie mówi, Ismena – kiedy Eva mówiła do niej pełnym imieniem już wiedziała, że to poważna sprawa. – Pod żadnym pozorem nie mów tego więcej.
- Ale czemu…
- Po prostu nie mów! – Brandon wtrącił się do rozmowy i od tego momentu przy kolacji już nikt się nie odezwał, a potem każdy poszedł w stronę swoich pokoi.
Komentarze
Prześlij komentarz